Recenzja: Tyrada - Adaryt (2019)


Dziś krótka recenzja lubelskiego heavy/thrashowego zespołu Tyrada. Płytka "Adaryt" składa się z 7 utworów, całość liczy niewiele ponad 30 minut. Od strony graficznej nic tu nie zachwyca, czarna okładka z logo i tytułem, tylna wkładka to zdjęcia muzyków. Całość wygląda topornie, zwłaszcza, że poligrafia jest też lekko za duża w stosunku do pudełka, przez co marszczy się to trochę...Nic to, przejdźmy do muzyki, bo to ona jest tu najważniejsza. Od tej strony wszystko działa tu jednak jak w zegarku, pełny profesjonalizm. Od początku uderza w nas grad potężnych, ale doskonale przemyślanych riffów i naprawdę mocarnych wokali. Wokalista to w ogóle jasny punkt tego wydawnictwa. Karol potrafi ryknąć, nie ma co. Cały czas jednak jest to melodyjne i nie wchodzi w jakieś dziwnie brutalne rejony. Luźno kojarzy mi się ten sposób frazowania z Olejem z Proletaryat. Dominuje taki melodyjny, ale mocny krzyk. Na całej płycie nie ma czasu na nudę, gitary często wygrywają fajne łamańce, bardzo cięte, ale zarazem melodyjne, mimo że równocześnie wylewa się z nich ołów. Pojawiają się też fajne sola, szczególnie w kapitalnej power balladzie "Nic", gdzie łagodna zwrotka przeplata się z mocnym uderzeniem w refrenie. Między kolejnymi wokalnymi fragmentami przestrzeń wypełniona jest naprawdę doskonałymi melodiami gitarowymi i bardzo udanym solem. Równie ciekawe pojawia się w "Kanibalu", gdzie na świetnym podkładzie gitarowym wchodzi solo trochę w duchu Schuldinera, miodzio. Chłopaki naprawdę starają się, aby nie zanudzić słuchacza serwując a to łagodne wstępy do kompozycji ("Machina"), a to wplatając wolne fragmenty w środek ("Upadek"), czy też na tych spokojniejszych partiach opierać cały kawałek (wspomniane już "Nic" czy tez kończące krążek, instrumentalne "Tchnienie", z pojawiającym się...fletem!!. Ciekawe wyciszenie po tej riffowej nawałnicy). Dodatkowo często w środku utworów pojawiają się dłuższe instrumentalne kombinacje ("Konfrontacja"). Naprawdę bardzo udane wydawnictwo, a co najważniejsze nie przywołujące wielkich skojarzeń z innymi zespołami, za co należy się szczególnie duży plus. Krążek figuruje w internecie jako długograj, jednak patrząc na poligrafię i to, że jest to CR-r, wolę myśleć o nim jako o demo, jednak od strony produkcyjnej będącym naprawdę bez zarzutu. Polecam!!  
Ocena 5/6
                                  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)