Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2021

Recenzja: Exodus - Tempo of the Damned (2004)

Obraz
Nie będę ściemniał. Exodus nigdy nie należał do moich ulubionych zespołów. Powiem więcej, uważam go (obok Anthrax) za najbardziej przereklamowany zespół thrash metalowy. Klasyczne płyty bandu są dla mnie mega przeciętne (" Bonded by Blood ") lub wręcz koszmarne (" Pleasures of the Flesh "). Z kolei te nowsze, mimo że muzycznie ciekawsze, ciągną się przeważnie jak flaki z olejem (" Exhibit B: The Human Condition "). Jest na szczęście jeden wyjątek, to właśnie opisywany dziś " Tempo of the Damned ". Nie mam pojęcia jak ten zespół był w stanie stworzyć coś tak niesamowitego. Chłopaki zaskoczyli wszystkich, niestety chyba nawet siebie, bo więcej do tego poziomu  już   się nie zbliżyli... Album pojawił się też w idealnym momencie, bo w czasie kiedy po latach niebytu thrash odradzał się niczym feniks z popiołów. Omawiany krążek mocno przyczynił się do tego powrotu, z miejsca pokazał też wszystkim młodym zespołom (zalewającym scenę z każdej strony) miej

Recenzja: Saxon - Unleash the Beast (1997)

Obraz
Nigdy nie byłem wielkim fanem twórczości Saxon z lat 80-tych, czyli z czasów w których zdobyli wielką popularność i byli jednym ze sztandarowych zespołów NWOBHM. W sumie to jeszcze do " Forever Free " (z 1992 roku) zespół jest dla mnie mocno średni. Owszem, czasem posłucham sobie tamtych krążków, choć lubię przeważnie pojedyncze utwory, a tylko w kilku przypadkach całe albumy (" Power and the Glory " czy " Destiny "). Od " Dogs of War " coś się jednak zmieniło. Ten album tchnął w Saxon nowe życie. Wreszcie ich muzyka zabrzmiała tak jak powinna. Stała się pełnym wigoru, pomysłowym heavy metalem, zostawiając za sobą większość hard rockowych wpływów.  Kolejny album, omawiany dziś " Unleash the Beast ", tylko umocnił słuszność obranej na poprzedniku drogi. To naprawdę petarda konkretna i chyba też mój ulubiony krążek Brytyjczyków. Ileż tu kapitalnego grania, jaka lekkości i swoboda wykonawcza. Już instrumentalny " Gothic Dreams "

Recenzja: Death Angel - Act III (1990)

Obraz
Amerykański Death Angel to jeden z ciekawszych przedstawicieli thrashowej sceny. W pierwszych latach działalności (1982-1991) nagrali 3 płyty, z których zdecydowanie najlepsza jest ostatnia. Jednym z powodów na pewno jest fakt, że mniej tu agresji niż na poprzednich płytach, wszystko jest też lepiej przemyślane. Rok 1990 to w ogóle chyba szczytowy moment thrashu. Może i za chwilę mocno straci na popularności, ale w tym okresie powstała jeszcze cała masa wspaniałych płyt w tym gatunku. To był też czas, gdy zespoły próbowały swych sił w bardziej pogmatwanym, technicznym graniu. Mniej było już bezmyślnej łupaniny, za to więcej dbałości o aranżacje. " Act III " jest tego najlepszym przykładem. Masa tu świetnych pomysłów, co chwila coś się zmienia, ale nawet na moment zespół nie gubi się w tym wszystkim. Album nie stroni od eksperymentów, okraszony jest też sporą dawką niebanalnych melodii. Obok szybkich i rytmicznych fragmentów (dynamiczny, mocno połamany " Disturbing the Pe