Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

 

Warszawski Scream Maker nie ma lekko. Z jakiegoś dziwnego, bliżej nieokreślonego mi powodu, na kilku grupach feacebookowych ostro po nich jadą. Może inaczej, część ludzi ostro po nich jedzie. Dziwnym trafem wszyscy ci "krytycy" dobrze się znają osobiście, więc wszelkie ich argumenty od razu śmierdzą podejrzanie, i na pewno nie powinny być traktowane poważnie. Cóż, zostawmy te dziwactwa za sobą, skupmy się na muzyce...

...a ta na "Land of Fire", czyli czwartym albumie formacji, jest po prostu REWELACYJNA!! Od pierwszych dźwięków "Perpetual Burning" wiadomo, że to będzie kapitalnie spędzone 47 minut. To heavy metal najwyższej próby. Z wszystkich kawałków bije niesamowita energia, a jednocześnie jakaś niesamowita lekkość i swoboda wykonawcza, podkreślona jeszcze świetną, bardzo naturalną produkcją. Sporo tu przebojowego grania ("Can't Stop the Rain", "Everybody Needs Illusions"), ale jeszcze więcej fajnej riffowej jazdy, jak np. w "A Nail in the Head" (ze świetnym gitarowym wymiataniem, doskonałym refrenie i solem, które wyrywa z kapci), "The Rider" (z ciekawym, nerwowym riffem na początku) czy w najbardziej chyba agresywnych "Way to the Moon" (fajne wokale w końcówce) i "Land of Fire" (mocarna zwrotka i przebojowy, kontrastowo melodyjny refren). Na szczególna uwagę zasługuje też "See the Light". Ależ tu się dzieje w warstwie instrumentalnej, aż kopara opada. Gitara rządzi tu niepodzielnie, dwoi się i troi, co chwile wypełza z kolejnym kapitalnym motywem. Można tego słuchać bez końca. Tak naprawdę jednak, nie ma chyba sensu wymieniać wszystkich kawałków, bo płyta jest cholernie równa i nasz faworyt z jednego odsłuchu, może ustąpić miejsca innemu przy kolejnych obrotach płyty. 

"Land of Fire" to album perfekcyjny pod każdym względem, ale na pierwszy plan wybija się zdecydowanie świetny wokal Sebastiana Stodolaka (posiadający charakterystyczną, łatwo rozpoznawalną barwę) oraz doskonałe gitarowe wymiatanie Michała Wrony. Nie ukrywam, że Michał należy wg mnie to ścisłego topu gitarzystów krajowego podwórka. Co najważniejsze, nie skupia się na technicznych wygibasach (choć techniku Mu nie brakuje, oj nie!!), ale przede wszystkim celuje w dobry riff i chwytliwe solo. Posiada niesamowitą lekkość komponowania zapadających w pamieć motywów, a Jego sola są przemyślane, zawsze zapamiętywalne, z charakterem, z dobrą melodią. Oczywiście album to także Tomek Sobieszek, pastwiący się bez litości nad bębnami oraz Jasiek Radosz, obsługujący bass. Od roku w zespole obecny jest także drugi gitarzysta - Bartosz Ziółkowski, jednak z tego co się orientuję, nie zagrał on na albumie, bo wszystkie gitary nagrał Michał. Na pewno jednak Bartosz jest świetnym wymiataczem, o czym mogłem przekonać się na jednym z tegorocznych koncertów.

Warto podkreślić że to pierwszy album Scream Maker wydany przez cenioną na zachodzie wytwórnię Frontiers Records. Mam nadzieję, że współpraca będzie się układać wyśmienicie, co przyniesie w przyszłości kolejne, równie udane krążki. 

Podsumowując. Nie słuchajcie pierdół na grupach internetowych pełnych "domorosłych znawców metalu", olejcie wyssane z palca farmazony, kupcie album, każde hard/heavy serducho będzie zadowolone ;) Jak na razie to najlepszy album z klasycznym graniem, jaki ukazał się w tym roku w Polsce, amen! 

Ocena 6/6



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)

Recenzja: Flotsam and Jetsam - Cuatro (1992)