Posty

Recenzja: Exodus - Tempo of the Damned (2004)

Obraz
Nie będę ściemniał. Exodus nigdy nie należał do moich ulubionych zespołów. Powiem więcej, uważam go (obok Anthrax) za najbardziej przereklamowany zespół thrash metalowy. Klasyczne płyty bandu są dla mnie mega przeciętne (" Bonded by Blood ") lub wręcz koszmarne (" Pleasures of the Flesh "). Z kolei te nowsze, mimo że muzycznie ciekawsze, ciągną się przeważnie jak flaki z olejem (" Exhibit B: The Human Condition "). Jest na szczęście jeden wyjątek, to właśnie opisywany dziś " Tempo of the Damned ". Nie mam pojęcia jak ten zespół był w stanie stworzyć coś tak niesamowitego. Chłopaki zaskoczyli wszystkich, niestety chyba nawet siebie, bo więcej do tego poziomu  już   się nie zbliżyli... Album pojawił się też w idealnym momencie, bo w czasie kiedy po latach niebytu thrash odradzał się niczym feniks z popiołów. Omawiany krążek mocno przyczynił się do tego powrotu, z miejsca pokazał też wszystkim młodym zespołom (zalewającym scenę z każdej strony) miej

Recenzja: Saxon - Unleash the Beast (1997)

Obraz
Nigdy nie byłem wielkim fanem twórczości Saxon z lat 80-tych, czyli z czasów w których zdobyli wielką popularność i byli jednym ze sztandarowych zespołów NWOBHM. W sumie to jeszcze do " Forever Free " (z 1992 roku) zespół jest dla mnie mocno średni. Owszem, czasem posłucham sobie tamtych krążków, choć lubię przeważnie pojedyncze utwory, a tylko w kilku przypadkach całe albumy (" Power and the Glory " czy " Destiny "). Od " Dogs of War " coś się jednak zmieniło. Ten album tchnął w Saxon nowe życie. Wreszcie ich muzyka zabrzmiała tak jak powinna. Stała się pełnym wigoru, pomysłowym heavy metalem, zostawiając za sobą większość hard rockowych wpływów.  Kolejny album, omawiany dziś " Unleash the Beast ", tylko umocnił słuszność obranej na poprzedniku drogi. To naprawdę petarda konkretna i chyba też mój ulubiony krążek Brytyjczyków. Ileż tu kapitalnego grania, jaka lekkości i swoboda wykonawcza. Już instrumentalny " Gothic Dreams "

Recenzja: Death Angel - Act III (1990)

Obraz
Amerykański Death Angel to jeden z ciekawszych przedstawicieli thrashowej sceny. W pierwszych latach działalności (1982-1991) nagrali 3 płyty, z których zdecydowanie najlepsza jest ostatnia. Jednym z powodów na pewno jest fakt, że mniej tu agresji niż na poprzednich płytach, wszystko jest też lepiej przemyślane. Rok 1990 to w ogóle chyba szczytowy moment thrashu. Może i za chwilę mocno straci na popularności, ale w tym okresie powstała jeszcze cała masa wspaniałych płyt w tym gatunku. To był też czas, gdy zespoły próbowały swych sił w bardziej pogmatwanym, technicznym graniu. Mniej było już bezmyślnej łupaniny, za to więcej dbałości o aranżacje. " Act III " jest tego najlepszym przykładem. Masa tu świetnych pomysłów, co chwila coś się zmienia, ale nawet na moment zespół nie gubi się w tym wszystkim. Album nie stroni od eksperymentów, okraszony jest też sporą dawką niebanalnych melodii. Obok szybkich i rytmicznych fragmentów (dynamiczny, mocno połamany " Disturbing the Pe

Recenzja: Warrior Path - The Mad King (2021)

Obraz
Dziś pora na mojego kandydata do płyty roku 2021 -  " The Mad King "  Warrior Path. Ten grecki band poznałem dopiero niedawno, doprawdy nie wiem jak mogłem wcześniej ich nie sprawdzić, bo już debiut z 2019 roku sporo namieszał na klasycznej scenie, spotkał się też z rewelacyjnymi recenzjami. Odwlekałem jakoś poznanie zespołu i tak naprawdę nastąpiło to stosunkowo niedawno, bo kilka miesięcy temu. Przyznaję, to był cholerny błąd tak długo czekać, bo gdy usłyszałem pierwszy krążek (zatytułowany po prostu "Warrior Path") szczena mi opadła. Rewelacyjna muzyka i do tego niesamowity Yannis Papadopoulos za mikrofonem (jakby ktoś nie wiedział - na co dzień wokalista Beast in Black). Yannis  był jednak tylko gościem na pierwszym albumie Warrior Path, więc trochę obawiałem się kolejnego krążka, nagranego z innym wokalistą. Jak się jednak okazał, zupełnie niepotrzebnie. Jaki jest więc ten nowy album?? T o prawdziwy festiwal muzycznych doznań. Przeważają epickie kompozycje, nas

Recenzja: Force of Evil - Force of Evil (2003)

Obraz
  Force of Evil to grupa, która powstała w 2002 roku. Działała bardzo krótko, bo zaledwie do roku 2006. Pozostawiła po sobie dwa albumy. Dziś zajmę się pierwszym z nich, zatytułowanym po prostu " Force of Evil ". Nazwa zespołu zapewne wielu osobom nie powie zbyt wiele. Sam byłem mocno zaskoczony, kiedy przypadkowo trafiłem na ten album. Kto więc stoi za tą nazwą ?? To panowie Michael Denner (!!!), Hank Shermann (!!!), Bjarne T. Holm (!!!), Hal Patino (!!!) oraz Martin Steene (!!!). Prawda, że nazwiska brzmią znajomo ?? Oczywiście, przecież to 3/5 składu Mercyful Fate, jeden gość z bandu Kinga Diamonda (Patino), a na dokładkę wokalista Iron Fire (Steene). Skład robi więc ogromne wrażenie. A jak jest z muzyką ? To chyba łatwo odgadnąć jeszcze przez włożeniem płyty do odtwarzacza. Krążek mógłby spokojnie stać obok płyt Mercyful Fate z lat 90-tych i na pewno nie odstawałby jakoś mocno na minus. Oczywiście Steene wokalnie nie może się równać z Diamondem, na szczęście jednak nie pr

Recenzja: Blazon Stone - Damnation (2021)

Obraz
Niezmordowany Cederick Forsberg uderza ponownie i jak zwykle w przypadku Jego Blazon Stone, uderzenie jest jak najbardziej celne. Nie wiem skąd ten chłop bierze pomysły, bo chyba nawet sam Chuck Norris nie zliczyłby wszystkich albumów, które ten sympatyczny Szwed nagrał w ostatnich 10 latach, zarówno z Blazon Stone jak i z innymi projektami, których był pomysłodawcą. Co najważniejsze, wszystkie te albumy trzymają cholernie wysoki poziom, nie ma mowy o fuszerce czy nudzie, wszystkie można dumnie postawić na półce. " Damnation ", czyli najnowszy album Blazon Stone, po raz kolejny przynosi nam niesamowitą dawkę muzyki będącej wariacją na temat starego dobrego Running Wild (przede wszystkim tego z lat 88-94). Nie ma sensu omawiać dokładnie wszystkich kawałków, gdyż fani chyba dobrze wiedzą czego się spodziewać, a reszta (jeśli lubi styl wypracowany przez Rolfa) zdecydowanie powinna także sięgnąć po to wydawnictwo. Na pewno warto odnotować fakt, że pirackich melodii jest tu chyba

Recenzja: Herzel - Le dernier rempart (2021)

Obraz
Ten rok nie powala jeśli chodzi o jakość nowych płyt z muzyką heavy metal. Co prawda ukazuje się sporo pozycji, często mocno chwalonych przez rzesze fanów, ale jak dla mnie większość z nich to płyty "na raz", co na pewno nie jest zjawiskiem pozytywnym. Ciągle słyszę albumy powielające po raz tysięczny te same patenty i schematy, nawet o włos nie wychylające się z bezpiecznego poletka. Wciąż jestem przez to niesamowicie głodny płyt, które pokażą coś naprawdę wartościowego (przede wszystkim swojego), do czego będę wracał z wypiekami na gębie. Niespodzianie usłyszałem gdzieś o francuskim Herzel i ich debiutanckim albumie " Le dernier rempart ". Muzyka miała być podobno kapitalna, no i do tego wokalista śpiewający w ojczystym języku. Nie mogłem przejść obojętnie obok takich informacji. Szybko zakupiłem album i już przy pierwszym odsłuchu zostałem fanem zespołu. Od początku pierwszego utworu (" Maîtres de l'océan ") człowiek podświadomie czuje, że będzie mi