Recenzja: Death Angel - Act III (1990)

Amerykański Death Angel to jeden z ciekawszych przedstawicieli thrashowej sceny. W pierwszych latach działalności (1982-1991) nagrali 3 płyty, z których zdecydowanie najlepsza jest ostatnia. Jednym z powodów na pewno jest fakt, że mniej tu agresji niż na poprzednich płytach, wszystko jest też lepiej przemyślane. Rok 1990 to w ogóle chyba szczytowy moment thrashu. Może i za chwilę mocno straci na popularności, ale w tym okresie powstała jeszcze cała masa wspaniałych płyt w tym gatunku. To był też czas, gdy zespoły próbowały swych sił w bardziej pogmatwanym, technicznym graniu. Mniej było już bezmyślnej łupaniny, za to więcej dbałości o aranżacje. "Act III" jest tego najlepszym przykładem. Masa tu świetnych pomysłów, co chwila coś się zmienia, ale nawet na moment zespół nie gubi się w tym wszystkim. Album nie stroni od eksperymentów, okraszony jest też sporą dawką niebanalnych melodii. Obok szybkich i rytmicznych fragmentów (dynamiczny, mocno połamany "Disturbing the Peace"), mamy chwilę wyciszenia w postaci niemal akustycznego "Veil of Deception", czy też w formie kapitalnej ballady "A Room with a View" (zawierającej piękne gitarowe sola na akustyku i elektryku). Naprawdę nie sposób się tu nudzić. 

Jednym z moich faworytów jest na pewno "The Organization", wiedziony fajnym, heavy metalowym drivem. Utwór zawiera udane sola i sporo ciekawego riffowania. W ogóle ilość motywów gitarowych na albumie przyprawia o zawrót głowy. Posłuchajcie takiego "Falling Asleep", zaczynającego się cichym dźwiękiem pozytywki. Po chwili wchodzi jednak obłędny bas i potężne salwy gitarowego wymiatania na najwyższym poziomie. Momentami aż trudno nadążyć za zmianami muzycznych motywów, na szczęście cały czas wszystko jest niezwykle frapujące i cholernie chwytliwe. Płyta co chwile też zaskakuje. Taki "Discontinued" nie trzyma się kurczowo ram gatunku, i mimo że zaczyna się perkusyjną kanonadą, to szybko atakuje fajnym, niemal...funkowym basem (!!!). To nie żart, cały utwór zbudowany jest właśnie na takich nietypowych jak na thrash basowych wygibasach. Na ich tle możemy się delektować całą masą kapitalnych gitarowych łamańców. Podobne doznania daje "Stagnant", gdzie momentami znowu można wyczuć lekkie funkowe zabawy sekcji rytmicznej. Uwierzcie mi, brzmi to kapitalnie, zwłaszcza że zespół nawet na moment nie zapomina co jest podstawą jego muzyki, przez co ilość i moc gitarowych riffów nieustannie kruszy kości.

Z płyty bije też niesamowicie luzacka atmosfera, co nie jest często spotykane na albumach thrashowych. Muzycy chyba dobrze się bawili podczas nagrywania. Mimo potężnych riffów, czuć w tym jakąś lekkość, spontaniczną energię i doskonałe zrozumienie muzyków. Wszystko to przekłada się na doskonały odbiór całości, zwłaszcza że muzycy przechodzą tu samych siebie. Rob Cavestany i Gus Pepa dwoją się i troją w wygrywaniu potężnych i nośnych gitarowych riffów, dbając jednocześnie o urozmaicenie materiału, co chwile racząc nas też doskonałymi popisami solowymi (choćby w genialnym  "Stop").  Andy Galeon na perkusji to prawdziwy dynamit, a Dennis Pepa na basie wyczynia prawdziwe cuda. Na pewno wyróżnia się wokalista. Mark Osegueda nie śpiewa jak typowy thrasher, nie operuje głównie wrzaskiem czy jakąś bezduszną melorecytacją. W Jego głosie sporo jest melodii, tak że spokojnie odnalazł by się na jakiejś płycie z klasycznym heavy metalem.

Bardzo rozczarowujące jest to, że po nagraniu tak wspaniałego albumu zespół zamilkł na długie lata. Kolejny album nagrali dopiero w 2004 roku, kilka lat po reaktywacji. Na szczęście od tamtej pory zespół pozostaje aktywny, co raz racząc nas kolejnymi, bardzo udanymi krążkami (kolejny już w grudniu !!). 

Jeśli lubicie melodyjny, mocno pokręcony, doskonale zaaranżowany thrash, to "Act III" jest właśnie dla Was!! 

Ocena 6/6



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)