Recenzja: Warrior Path - The Mad King (2021)


Dziś pora na mojego kandydata do płyty roku 2021 - "The Mad KingWarrior Path. Ten grecki band poznałem dopiero niedawno, doprawdy nie wiem jak mogłem wcześniej ich nie sprawdzić, bo już debiut z 2019 roku sporo namieszał na klasycznej scenie, spotkał się też z rewelacyjnymi recenzjami. Odwlekałem jakoś poznanie zespołu i tak naprawdę nastąpiło to stosunkowo niedawno, bo kilka miesięcy temu. Przyznaję, to był cholerny błąd tak długo czekać, bo gdy usłyszałem pierwszy krążek (zatytułowany po prostu "Warrior Path") szczena mi opadła. Rewelacyjna muzyka i do tego niesamowity Yannis Papadopoulos za mikrofonem (jakby ktoś nie wiedział - na co dzień wokalista Beast in Black). Yannis był jednak tylko gościem na pierwszym albumie Warrior Path, więc trochę obawiałem się kolejnego krążka, nagranego z innym wokalistą. Jak się jednak okazał, zupełnie niepotrzebnie.

Jaki jest więc ten nowy album?? To prawdziwy festiwal muzycznych doznań. Przeważają epickie kompozycje, naszpikowane zarówno wolnymi jak i bardziej żywiołowymi fragmentami. Pełno tu powalających motywów melodycznych, zarówno w riffach jak i solówkach gitarowych. Pełno zmian tempa, galopadek, klimatycznych zwolnień i monumentalnej, podniosłej atmosfery. Co najważniejsze, muzyka mimo swojego rozbudowania i mocno progresywnego zacięcia, nawet na moment nie staje się nużąca ani przekombinowana. Cały czas wszystko jest cholernie chwytliwe, każdy motyw jest logicznym rozwinięciem poprzedniego. Naprawdę aranżacje to pieprzone mistrzostwo galaktyki !!! 

Warto zatrzymać się chwilę przy wokalach, bo zmiana na tym stanowisku jest szczególnie istotna. Każdy kto słyszałem kiedyś Lost Horizon na pewno do tej pory pamięta popisy niejakiego Daniela Heimana. Facet był naprawdę niesamowity na obu krążkach nagranych z tamtym zespołem. Do dziś zachodzę w głowę czemu nie zrobił większej kariery. Co prawda od lat (po rozpadzie Lost Horizon) udziela się w różnych bandach, ale wydawnictwa na których śpiewa można policzyć na palcach jednej ręki. Tym bardziej brawa dla panów Boba Katsionisa i Andreasa Sinanoglou (głównodowodzących Warrior Path), że udało im się namówić Heimana do pracy przy projekcie, a uwierzcie mi, Daniel naprawdę wymiata!! Na "The Mad King" pokazuje swój wielki kunszt i cały wachlarz możliwości, od delikatnych, rozmarzonych i przejmujących wokali, przez drapieżne partie środkiem, aż po niewyobrażalne góry, śpiewane niesamowicie pewnie, bez nawet cienia zadyszki. Naprawdę wielka klasa, więc szybko przestaniecie płakać po Yannisie. Oczywiście instrumentaliści także do ułomków nie należą, przez co możemy cieszyć się niezliczoną wprost masą genialnych zagrywek i melodii gitarowych. 

Nie ma chyba nawet sensu opisywać wszystkich kompozycji, bo przy niemal każdym utworze musiałbym napisać to samo, czyli "fantastyczne riffy, porywające melodie, cudowne sola, wspaniałe wokale". No dobra, coś tam wypada jednak napisać. Posłuchajcie takiego "Avenger". Delikatny początek z melorecytacją i cichym plumkaniem w tle, zostaje nagle rozcięty przez fenomenalny, potężny gitarowy riff i niesamowitą linię wokalną Daniela. Tego trzeba posłuchać, ciary na plecach murowane!! Weźmy też taki "His Wrath Will Fall". Średnie, kroczące tempo, podniosły nastrój w refrenie, szybsze, dynamiczne zwrotki, a na deser genialne sola. Gęba sama się cieszy. Na całym albumie nie brak też naprawdę pięknych, urzekających  motywów muzycznych, jak choćby tych w zamykającym krążek utworze "Last Tale" (ze wspaniałym, natchnionym śpiewem i niesamowitym gitarowym wywijaniem), czy też w "Don't Fear the Unknown" (gdzie podniosły motyw gitarowy po prostu zniewala). "Savage Tribe" z kolei czaruje powalającym riffem już na samym wstępie, a przecież dalej jest jeszcze lepiej, bo ilość gitarowych wtrętów i ozdobników nie pozwala spokojnie usiedzieć na dupsku.

Albumu słucha się jednym tchem od początku do samego końca. To naprawdę epicki heavy/power metal najwyższej próby!!! Ja wiem, może i nie ma tu bardzo odkrywczego grania, jednak podane jest to w taki sposób, że brzmi świeżo i nie kojarzy się zbyt mocno z innymi zespołami. Nagrać taki krążek w dzisiejszych czasach to naprawdę prawdziwa sztuka, świadcząca o niebanalnych umiejętnościach kompozytorskich. 

Brzmienie całości jest soczyste i bardzo selektywne, przez co doskonale słychać każdy instrument. Może trochę za sterylnie wypada perkusja, zalatując przez to czasem automatem, nie martwcie się jednak, bo ten niewielki mankament koniec końców umyka w zalewie muzycznych wspaniałość.

Ocena 6/6



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)