Recenzja: Saxon - Unleash the Beast (1997)


Nigdy nie byłem wielkim fanem twórczości Saxon z lat 80-tych, czyli z czasów w których zdobyli wielką popularność i byli jednym ze sztandarowych zespołów NWOBHM. W sumie to jeszcze do "Forever Free" (z 1992 roku) zespół jest dla mnie mocno średni. Owszem, czasem posłucham sobie tamtych krążków, choć lubię przeważnie pojedyncze utwory, a tylko w kilku przypadkach całe albumy ("Power and the Glory" czy "Destiny"). Od "Dogs of War" coś się jednak zmieniło. Ten album tchnął w Saxon nowe życie. Wreszcie ich muzyka zabrzmiała tak jak powinna. Stała się pełnym wigoru, pomysłowym heavy metalem, zostawiając za sobą większość hard rockowych wpływów. 

Kolejny album, omawiany dziś "Unleash the Beast", tylko umocnił słuszność obranej na poprzedniku drogi. To naprawdę petarda konkretna i chyba też mój ulubiony krążek Brytyjczyków. Ileż tu kapitalnego grania, jaka lekkości i swoboda wykonawcza. Już instrumentalny "Gothic Dreams" zapowiada coś wielkiego, a gdy jeszcze usłyszymy moc i energię kawałka tytułowego od razu wiemy, że to będzie świetny, cholernie równy album. Najlepszym przykładem jest "Terminal Velocity", niby nic odkrywczego, ale zagrany tak, że kapcie spadają.  Kapitalny, cięty riff i zawadiacki, a zarazem niesamowicie swobodnie śpiewający Biff. Chłop chyba nigdy wcześniej nie brzmiał tak doskonale. Do tego cudowne gitary, z wyczuwalnym bluesowym feelingiem, zarówno w riffach jak i solach. Naprawdę niesamowicie nośny kawałek, wprost stworzony do szybkiej jazdy autem. Mocno "samochodowy" jest też "All Hell Breaking Loose", prawdziwy hicior, ze świetnym dogadywaniem gitar w tle. Za sprawą takiego "Circle of Light" łapiemy trochę oddechu, choć ciężkim klimatem i brzmieniem kawałek spokojnie pasowałby na kolejnym krążku ekipy, mocarnym "Metalhead". Kolejne świetne solo, to coś czego zawsze brakowało mi na płytach bandu z lat 80-tych. W ogóle solowych popisów jest tu jakby więcej, ciągle gdzieś pojawiają się w tle jakieś mini sola, różne ozdobniki, bardzo urozmaicając i tak przecież bardzo ciekawy materiał. Podobać może się niesamowity "The Thin Red Line", z masą przestrzeni i świetnych, znowu niemal bluesowych zagrywek, na tle punktującego basu i perkusji. Po chwili marszowy rytm i królujący nad wszystkim soczysty głos Biffa. Na dokładkę mamy jeszcze świetny, niezwykle chwytliwy refren. W "Ministry of Fools" pobrzmiewają z kolei echa tych lepszych kawałków z czasów "Innocence Is No Excuse", choć refren tak naprawdę miażdży wszystko co na tamten album nagrano. 

Zdecydowanie wyróżnia się "Cut Out the Disease", z niesamowicie klimatycznym, niepokojącym początkiem, gdzie w tle słyszymy nawet klawiszowe plamy. Ten niepokój ujawnia się też w refrenie, aż ciary przechodzą człowieka. Na dokładkę mamy potężny gitarowy riff, a z drugiej strony klimatyczne zwolnienie z pięknym solem i rozmarzonym śpiewem Biffa, przerwane nagle gniotącym skały wiosłem. Utwór poezja i na pewno jeden z najwspanialszych utworów Saxon w ogóle, bezapelacyjnie!!! Akustycznymi gitarami totalnie zaskakuje z kolei "Absent Friends", czegoś takiego w historii Saxon wcześniej nie słyszeliśmy. To niemal w całości akustyczna ballada, niezwykle urocza, zwłaszcza że w połowie pojawia się naprawdę piękne, kojące solo gitarowe.

Żeby nie było tak różowo, są tu też utwory średnie. Taki "Bloodletter" może i się nie wyróżnia jakoś specjalnie, a nieco AC/DC-owy "The Preacher" (gdzie nawet Biff brzmi niczym Bon Scott), tego wrażenia nie poprawia, ale to i tak o niebo lepsze kawałki od klasyków zespołu z lat 80-tych.

Na uwagę zasługuje też okładka, prawdziwie heavy metalowa i zdecydowanie najlepsza w dyskografii Saxon, choć oczywiście tym z "Crusader", "Dogs of War" czy "Metalhead" też niczego nie brakuje.

Naprawdę cholernie udała im się ta płyta. Za to, że nie stała się hitem należy winić chyba tylko czas w którym się ukazała, bo w 1997 roku klasyczne bandy były w lekkim odwrocie, a świat zaczynał zachwycać się nowościami w rodzaju Hammerfall, które na nowo ożywiły heavy metalowe serca. Saxon wtedy ta cała nowa fala jednak ominęła, tak naprawdę dopiero przy kolejnym albumie więcej będzie o nich w prasie, a przede wszystkim - na ustach fanów.

Ocena 6/6



Komentarze

  1. Bloodletter to jeden z lepszych kawalków na tej płycie. The Preacher spokojniejszy ale też dobry. Cała płyta urozmaicona, dobre kompozycje, wykonanie i produkcja. Nowy gitarzysta dużo wniósł do bandu. Może najlepsza płyta Saxon? Na pewno poważna konkurencja dla Denim And Leather.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)