Recenzja: Blazon Stone - Damnation (2021)


Niezmordowany Cederick Forsberg uderza ponownie i jak zwykle w przypadku Jego Blazon Stone, uderzenie jest jak najbardziej celne. Nie wiem skąd ten chłop bierze pomysły, bo chyba nawet sam Chuck Norris nie zliczyłby wszystkich albumów, które ten sympatyczny Szwed nagrał w ostatnich 10 latach, zarówno z Blazon Stone jak i z innymi projektami, których był pomysłodawcą. Co najważniejsze, wszystkie te albumy trzymają cholernie wysoki poziom, nie ma mowy o fuszerce czy nudzie, wszystkie można dumnie postawić na półce.

"Damnation", czyli najnowszy album Blazon Stone, po raz kolejny przynosi nam niesamowitą dawkę muzyki będącej wariacją na temat starego dobrego Running Wild (przede wszystkim tego z lat 88-94). Nie ma sensu omawiać dokładnie wszystkich kawałków, gdyż fani chyba dobrze wiedzą czego się spodziewać, a reszta (jeśli lubi styl wypracowany przez Rolfa) zdecydowanie powinna także sięgnąć po to wydawnictwo.

Na pewno warto odnotować fakt, że pirackich melodii jest tu chyba jeszcze więcej niż dawniej, album jest nimi wypełniony po brzegi. Wszystkie kawałki to kwintesencja tego co najlepsze w tej stylistyce. Pełno tu rozpędzonych, jakże charakterystycznych, znajomo brzmiących riffów. Pełno ognistych solówek i całej masy zapadających w pamieć refrenów, jak choćby tych z "Raiders of Jolly Roger", "Chainless Spirit", "Black Sails on the Horizon" czy "Hell on Earth", idealnych wprost do chóralnego śpiewania przy butelce rumu. Wszystkie kawałki to szybkie albo bardzo szybkie killery, niesamowicie bogate brzmieniowo i aranżacyjnie. Choćbym bardzo chciał nie znajdę wśród nich żadnego wypełniacza. Każdy to bezbłędny strzał między oczy. Oczywiście tak jak w przypadku poprzednich albumów Blazon Stone także i tu znalazł się jeden długodystansowiec w postaci zamykającego album "Highland Outlaw". Ilość muzycznych motywów, które się w nim znalazły, po prostu zapiera dech, Ced naprawdę przechodzi tu sam siebie.

Warto zaznaczyć, że od jakiegoś czasu Blazon Stone z typowo solowego projektu przeistoczył się w pełnoprawny zespół, gdzie obok obsługującego gitarę Ceda mamy też Emila Westina Skogha na drugiej gitarze, Karla Löfgrena na perkusji, Matiasa Palma na wokalu oraz Martę Gabriel na basie. 

"Damnation" to album bez słabych punktów. Nikt tak jak Ced nie potrafi przywołać dziś pirackiego ducha, nawet sam wielki Rolf od lat ma z tym lekki problem. Jeśli wiec tęsknicie za takim graniem, to ten krążek jest właśnie dla Was, na pewno się nie zawiedziecie ! 

Ocena 6/6



Komentarze

  1. Bez wątpienia płyta które będzie w moim top 10😁 ceda wymiata i jestem ciekaw jakby wyglądala współpraca rolfa i ceda😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe tak, również jestem ciekaw jakby to było gdyby Ced z Rolfem połączyli siły choć na jeden album :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)