Posty

Recenzja: Pegazus - In Metal We Trust (2011)

Obraz
Australijski Pegazus to zespól, który w 1997 roku swoim drugim albumem (" Wings of Destiny ") sporo namieszał na europejskiej scenie. To właśnie wtedy klasyczny heavy zaczynał być modny, przede wszystkim za sprawą silnej promocji " Glory to the Brave " zespołu  Hammerfall, czyli ekipy którą uważa się za odrodziciela gatunku. Czy słusznie ? Raczej nie, przecież zarówno przed jak i w tym samym okresie wyszło sporo świetnych płyty w gatunku. Po prostu prasa skupiła się na Hammerfall, i to oni głównie spijali śmietankę, reszta bandów (w tym bohaterowie niniejszej recenzji) musiała zadowolić się mniej spektakularnym sukcesem... W późniejszych latach z Pegazus bywało różnie, jeszcze dwa kolejne albumu cieszyły się uznaniem (szczególnie fenomenalny " The Headless Horseman " z 2002 roku), potem przyszły jednak chude lata (w tym liczne zmiany składu), skutkujące tym, że omawiany dziś " In Metal We Trust " ukazał się dopiero po 9 letniej przerwie. Niestety

Recenzja: Beast In Black - Dark Connection (2021)

Obraz
Po genialnym " From Hell with Love '' zastanawiałem się czy przy kolejnej płycie panowie z Beast In Black będę w stanie nagrać coś na równie wysokim poziomie. Przyznam, że styl w jakim się obracają jest dość ciasny, nie łatwo czymś tu zaskoczyć. Żeby płyta przyciągała uwagę musi być przepełniona muzyką naprawdę najwyższej jakości. Na szczęście taka jest właśnie " Dark Connection ", choć nie od razu pokazuje swoje pełne oblicze... Poprzedniczka wypełniona była hitami po brzegi, chwytała też za serducho od razu. Nowy album przy pierwszych kontakcie lekko zawodzi, nie porywa w takim samym stopniu, wydaje się też mniej pomysłowy, przez co niektóre kawałki są zbyt podobne do siebie. Dłuższy jednak czas spędzony z tym wydawnictwem uświadamia nam, że tak naprawdę poziom nie spadł nawet na milimetr, choć niestety nawet o milimetr nie poszedł też do góry... W dalszym ciągu jest to kopalnia heavy/power/disco metalowych hitów. Ponownie każdy refren wbija się w głowę (choć n

Zmarł Burke Shelley, wokalista i basista Budgie

Obraz
Początek roku przynosi bardzo smutną wiadomość. W wieku 71 lat zmarł Burke Shelley, wokalista i basista legendarnego walijskiego zespołu Budgie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Budgie od dobrych 20 lat jest dla mnie hard rockowym zespołem nr 1, a sam Shelley od zawsze był moim ulubionym basistą.  Nie podano oficjalnie przyczyny śmierci, choć wiadomo było, że Shelley miał problemy zdrowotne. Dwa lata temu artysta potwierdził, że ma tętniaka aorty. Wyznał również, że cierpi na zespół Sticklera - zaburzenie genetyczne mogące powodować problemy ze stawami i wzrokiem. Nie chciał jednak poddać się operacji, obawiając się uszkodzenia kręgosłupa. 

Zapowiedzi płytowe: Scream Maker - BloodKing (27.01.2022)

Obraz
27 stycznia będzie miał premierę nowy album warszawskiego Scream Maker. Przyznam, że mocno czekałem na to wydawnictwo, a po wczorajszej premierze genialnego singla jaram się jeszcze bardziej. Szykuję się naprawdę petarda!! Warto złożyć zamówienie do 6 stycznia wysyłając mail na screammakerband@gmail.com, płyta dotrze do Was przed premierą i do tego cena będzie atrakcyjna :) Poniżej nowy klip do utworu "Mirror, Mirror", miłego oglądania i słuchania :) 

Recenzja: Exodus - Tempo of the Damned (2004)

Obraz
Nie będę ściemniał. Exodus nigdy nie należał do moich ulubionych zespołów. Powiem więcej, uważam go (obok Anthrax) za najbardziej przereklamowany zespół thrash metalowy. Klasyczne płyty bandu są dla mnie mega przeciętne (" Bonded by Blood ") lub wręcz koszmarne (" Pleasures of the Flesh "). Z kolei te nowsze, mimo że muzycznie ciekawsze, ciągną się przeważnie jak flaki z olejem (" Exhibit B: The Human Condition "). Jest na szczęście jeden wyjątek, to właśnie opisywany dziś " Tempo of the Damned ". Nie mam pojęcia jak ten zespół był w stanie stworzyć coś tak niesamowitego. Chłopaki zaskoczyli wszystkich, niestety chyba nawet siebie, bo więcej do tego poziomu  już   się nie zbliżyli... Album pojawił się też w idealnym momencie, bo w czasie kiedy po latach niebytu thrash odradzał się niczym feniks z popiołów. Omawiany krążek mocno przyczynił się do tego powrotu, z miejsca pokazał też wszystkim młodym zespołom (zalewającym scenę z każdej strony) miej

Recenzja: Saxon - Unleash the Beast (1997)

Obraz
Nigdy nie byłem wielkim fanem twórczości Saxon z lat 80-tych, czyli z czasów w których zdobyli wielką popularność i byli jednym ze sztandarowych zespołów NWOBHM. W sumie to jeszcze do " Forever Free " (z 1992 roku) zespół jest dla mnie mocno średni. Owszem, czasem posłucham sobie tamtych krążków, choć lubię przeważnie pojedyncze utwory, a tylko w kilku przypadkach całe albumy (" Power and the Glory " czy " Destiny "). Od " Dogs of War " coś się jednak zmieniło. Ten album tchnął w Saxon nowe życie. Wreszcie ich muzyka zabrzmiała tak jak powinna. Stała się pełnym wigoru, pomysłowym heavy metalem, zostawiając za sobą większość hard rockowych wpływów.  Kolejny album, omawiany dziś " Unleash the Beast ", tylko umocnił słuszność obranej na poprzedniku drogi. To naprawdę petarda konkretna i chyba też mój ulubiony krążek Brytyjczyków. Ileż tu kapitalnego grania, jaka lekkości i swoboda wykonawcza. Już instrumentalny " Gothic Dreams "

Recenzja: Death Angel - Act III (1990)

Obraz
Amerykański Death Angel to jeden z ciekawszych przedstawicieli thrashowej sceny. W pierwszych latach działalności (1982-1991) nagrali 3 płyty, z których zdecydowanie najlepsza jest ostatnia. Jednym z powodów na pewno jest fakt, że mniej tu agresji niż na poprzednich płytach, wszystko jest też lepiej przemyślane. Rok 1990 to w ogóle chyba szczytowy moment thrashu. Może i za chwilę mocno straci na popularności, ale w tym okresie powstała jeszcze cała masa wspaniałych płyt w tym gatunku. To był też czas, gdy zespoły próbowały swych sił w bardziej pogmatwanym, technicznym graniu. Mniej było już bezmyślnej łupaniny, za to więcej dbałości o aranżacje. " Act III " jest tego najlepszym przykładem. Masa tu świetnych pomysłów, co chwila coś się zmienia, ale nawet na moment zespół nie gubi się w tym wszystkim. Album nie stroni od eksperymentów, okraszony jest też sporą dawką niebanalnych melodii. Obok szybkich i rytmicznych fragmentów (dynamiczny, mocno połamany " Disturbing the Pe