Niedoceniane albumy: Gamma Ray - Sigh No More (1991)

 

Przyszła dziś pora na jeden z moich ukochanych albumów, będącym jednocześnie najbardziej niedocenianym krążkiem Gamma Ray. Mowa oczywiście o "Sigh No More". 

Gamma Ray, zespół pod przewodnictwem Kai Hansena (niezwykle uzdolnionego gitarzysty, kompozytora i wokalisty), działa z sukcesami do dziś (choć ostatnio trochę cicho w obozie zespołu). Powstał w 1989 roku, tuż po odejściu Kaia z wielkiego, niezwykle cenionego Helloween. Debiut nowego bandu Hansena, "Heading For Tomorrow", mocno namieszał na metalowej scenie początku lat 90-tych. Nie był to najlepszy czas na heavy metalu, a jednak krążek zdołał zaznaczyć wyraźnie swoją obecność na rynku. Dziś jest już dziełem kultowym. Cóż, nigdy nie zgadzałem się do końca z takim obrotem sprawy. Poza kilkoma fajnymi kawałkami (wybitny utwór tytułowy) pełno tam też naprawdę chybionego grania, z koszmarkami w postaci "Money" czy "Hold Your Ground" na czele. Dziwaczne, pseudo Queenowe chórki do dziś wywołują u mnie mdłości. Co innego z drugim albumem, omawianym poniżej. Oczywiście dziwnym trafem płyta "Sigh No More" (wydana w 1991 roku) całkowicie przepadła, myślę jednak że to tylko i wyłącznie zasługa kompletnym braku zainteresowania takim graniem w tym czasie. Album spotkał się z fajnym przyjęciem praktycznie tylko w Japonii, w innych częściach świata było już dużo gorzej...

Dziwne to o tyle, że "Sigh No More" to po prostu dzieło wybitne! Tak, nie boję się użyć tego słowa. W odróżnieniu od cholernie nierównego poprzednika tu nie mamy absolutnie strzałów w kolano. Wszystkie utwory to prawdziwe perły, zagrane w porywający sposób, do tego wprost rewelacyjnie zaśpiewane. Każdy utwór ma niesamowicie duży potencjał na stanie się metalowym hitem. Nieważne czy weźmiemy pod uwagę otwierający całość "Changes" (z fajnym przyśpieszeniem w końcówce), niesamowicie chwytliwy "Rich And Famous" (kapitalne chórki w refrenie!), fantastycznie wykrzyczany "As Time Goes By", czy ozdobiony marszową perkusją "One With The World" (i jak zaśpiewany !!), wszystkie one wgryzają się od razu w głowę i zapewniam - zostają tam na zawsze. Nad całym materiałem unosi się też wielka radość z grania, czuć to po prostu na kilometr i to mimo tego, że teksty do szczególnie wesołkowatych nie należą (poruszają m.in. temat wojny w Zatoce Perskiej). Wreszcie wszystko brzmi już jak należy, bez głupawych pioseneczek takich jak "Free Time" z "Heading..."... Dobra, starczy pastwienia się nad debiutem, nie on jest tu daniem głównym. 

"Sigh No More" to również bardzo udana (częściowo akustyczna) balladka "Father And Son", niezwykle mroczny "The Spirit" oraz klimatyczny, najdłuższy na płycie "Dream Healer", z kilkoma fragmentami przyprawiającymi o szybsze bicie serca (zwolnienie w środku !!). No i jeszcze bezwstydnie przebojowy "Start Running" (ach te Maidenowe unisona), rytmiczny "Countdown" (dla którego z dziwnego powodu zabrakło miejsca na winylowych i kasetowych wydaniach) oraz nieco hard rockowy "(We Won't) Stop The War". No właśnie hard rock. Sporo tu miejscami nawiązań do tego stylu. Razem z klasycznie heavy metalowym graniem tworzy to niesamowitą mieszankę wybuchową. Śmiem twierdzić, że "Sigh No More" to jeden z najrówniejszych krążków Hansena i spółki, zawierający też najlepsze kompozycje (tylko "Land Of The Free" może się z nim równać). Mimo pozornej prostoty kompozycyjnej, nie ma tu grama nudy, wciąż coś się dzieje ciekawego, wszystko zaaranżowane jest w mistrzowski sposób. Każdy utwór posiada swój wyraźny, indywidualny charakter.
Na dużą uwagę zasługuję także skład zespołu. Oprócz wspomnianego Hansena (wygrywającego cuda na gitarze) szczególnie Ralf Scheepers mocno się tu wyróżnia. Tak, Ralf to jeden z najlepszych metalowych krzykaczy w historii, bezapelacyjnie. Pokazuje to niemal na każdym kroku. Co ważne, sporo śpiewa środkiem, górki wykorzystując tylko tam, gdzie ma to swoje uzasadnienie, a patrząc 
na wiele innych zespołów i wokalistów - wcale nie jest to takie oczywiste...
Świetnie spisał się też Uwe Wessel na basie (często słychać tu Jego fajne basowe wygibasy) oraz Dirk Schlächter na drugiej gitarze (co ciekawe od płyty "Somewhere Out in Space" przesiadł się na stałe z gitary na bas). Brawa również dla perkusisty. Uli Kusch naprawdę dwoi się i troi, ciągle racząc nas karkołomnymi przejściami. Warto dodać, że Uli w kolejnych lata z powodzeniem występował także w Helloween. Wszystko brzmi tu czysto i klarownie, a jednocześnie z odpowiednią dawką mocy.

Podsumowując: "Sigh No More" to album bez słabych punktów, album IDEALNY! Przepełniony niesamowitą energią, luzem i chwytliwością. Naprawdę wstyd nie znać, a już na pewno wstyd nie doceniać ! :) 

Ocena 6/6!!!





Komentarze

  1. Najlepszy Gamma Ray. Album zupełnie inny od pozostałych, ale to jest jego siłą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)