Recenzja: Medieval Steel - The Dungeon Tapes (2005)

Dziś klasyk nad klasykami, czyli Medieval Steel, legenda amerykańskiego Heavy/Power Metalu. Nie będzie tu jednak recenzji kultowej EPki z 1984 roku, ani żadnego z albumów studyjnych, wydanych już po ostatniej reaktywacji w 2012 roku. Zamiast tego na tapetę idzie "The Dungeon Tapes", kompilacja pierwotnie wypuszczona w 2005 roku, a niedawno przypomniana przez Lost Realm Records, na efektownie wyglądającym winylowym wydaniu z 2021 roku. Oczywiście wersja CD jest również dostępna, ale mając do wyboru LP i CD niemal zawsze wybiorę poczciwy winyl.

Materiał z kompilacji pochodzi ze wspomnianej wyżej 4 utworowej EPki, z demo z 1987 roku (2 nagrania) oraz z sesji nagraniowej zrealizowanej w 2004 roku (3 kawałki). Dwa utwory z nowej sesji to ponownie nagrane kawałki z lat 80-tych, natomiast jeden to całkiem nowy, premierowy utwór. Od niego też zacznę swoje wypociny, gdyż "Ghost from the Battlefield" jest po prostu rewelacyjny !! Niesamowicie motoryczny, z od razu wpadającą w ucho świetną linią wokalną i fajnym riffowaniem. Doprawdy nie mam pojęcia jak zespół z takimi darem pisania nośnych kawałków nigdy nie zdobył należnej mu popularności i chwały, to wprost niebywałe. Reszta utworów z płyty to dobrze znane starocie, które wciąż potrafią chwycić za serce chyba każdego fana heavy metalowych dźwięków. Oczywiście prym wiedzie tu obdarzony świetnym refrenem rycerski "Medieval Steel", balladowy "Echoes" czy też niesamowity, lekko kroczący "To Kill a King". Można słuchać ich bez końca, a przecież w niczym nie ustępują im najszybszy w zestawie "Lost in the City" czy epickie "Tears in the Rain" i "Warlords". Wszystkie powinny być dziś żelaznymi klasykami, nie tylko amerykańskiej sceny. Niestety wciąż znane są przede wszystkim różnej maści maniakom i kolekcjonerom rzadkich, dziś już zapomnianych płyt.

Polecam gorąco to wydawnictwo, radzę też spieszyć się z zakupem, gdyż winyl wyszedł w ilości 500 sztuk i znając życie, szybko zostanie wyprzedany. Nie znajdziecie tu żadnego zbędnego kawałka, żadnej zbędnej nuty. Wszystko zaaranżowane jest ze smakiem, z niesamowitym wyczuciem melodii i klimatu, pełne świetnych riffów i solówek gitarowych, dodatkowo obdarzone sympatycznym, jakże charakterystycznym wokalem Bobbego Franklina oraz niezwykle ciepłym brzmieniem. Zasłużony kult!!!!! 

Ocena 6/6


Tył okładki z wydania winylowego
Rozkładany gatefold
Dodatki w postaci plakatu i zdjęcia zespołu (z sesji z 1984 roku)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)