Recenzja: KK's Priest - Sermons of the Sinner (2021)

K.K. Downing to żywa legenda, temu zaprzeczyć nie można. Przez całą swoją karierę w Judas Priest tworzył niezapomniany gitarowy duet razem z Glenem Tiptonem, będąc też autorem niezliczonych solówek i nośnych gitarowych riffów. Niestety w 2011 roku powiedział pas i opuścił szeregi Priest, chcąc oddać się urokom emerytury. Nie na długo jednak, gdyż w 2019 roku światłem zatrzęsła wiadomość, że Downing wraca do grania. Nie nastąpił jednak spektakularny powrót na łono legendarnego zespołu, zamiast tego gitarzysta postanowił zacząć zupełnie nowy rozdział, tworząc swoją własna grupę. Niestety, ale wypowiedzi muzyka w tym czasie mocno rozczarowały wielu jego fanów. Gitarzysta uległ lekkiej megalomanii i zaczął w wywiadach psioczyć na dawnych kolegów, oczerniać ich, a także przypisując sobie największe zasługi dla zespołu. Zaczął też głosić, że wcale nie odszedł na emeryturę, a tylko nie chciał brać udziału w kolejnej dużej trasie zespołu. Po jej zakończeniu zamierzał wrócić, ale wtedy koledzy powiedzieli mu "fuck off". Chłopina zapomniał jednak, że wszystkie jego starsze wypowiedzi (te o końcu przygody z graniem) są nadal dostępne w necie i odkręcanie kota ogonem na niewiele się dziś zda... Cała sytuacja zrobiła się niezręczna, a spotęgowało to jeszcze użycie w nazwie nowej grupy Downinga słowa "Priest" i zatrudnieniu na stanowisku wokalisty Tima "Rippera" Owens, który przecież w przeszłości śpiewał na dwóch albumach ekipy z Birmingham. Trochę przykre, że stary chłop, grający z Priest prawie 40 lat, nie potrafi najnormalniej w świecie podać łapy kolegom, a zamiast tego urządza sobie internetowe przepychanki... dobra, zostawmy to i przejdźmy do muzyki, bo to ona jest tu najważniejsza.

Niezależnie od powyższej sytuacji trzeba przyznać, że "Sermons of the Sinner" to świetny przykład rasowego, mocnego jak stal, najsoczystszego chemicznie heavy metalu. Oczywiście Downing nie uciekł od stylistyki Judas Priest i właściwie album mógłby spokojnie ukazać się pod tym wielkim szyldem, i to gdzieś tak w okresie tuż po osławionym albumie "Painkiller". Cały krążek przepełniony jest bowiem bardzo podobnym feelingiem. Np taki "Hellfire Thunderbolt" na początek. Toż to typowe Judasowe uderzenie, pełne zadziornych gitar i rozpędzonych solówek. Kawałek nieźle wprowadza nas do tego co będzie dalej, a tam znajdziemy całą masę równie udanych strzałów. "Sermons of the Sinner" atakuję perkusją niczym tytułowy song ze wspomnianego wyżej "Painkillera", nawet Tim w podobny do Roba sposób wypluwa z siebie kolejne linijki tekstu, zmieniając nieco ton w samej końcówce, gdzie mamy zwolnienie z podniosłym śpiewem. "Raise Your Fists" od razu zaraża swoją chwytliwością i główka chodzi rytmicznie razem z obłędnymi gitarami, a refren automatycznie śpiewamy razem z Owensem. Prawdziwy hicior. Podobnie jest w "Brothers of the Road", kolejnym chwytającym za jaja killerem, czy też w fenomenalnym "Hail for the Priest", okraszonym klimatyczny wstępem, świetną melodią i niezwykle zadziorną partią wokalną. Może nieco gorzej wpada rozpędzony "Sacerdote y diablo" czy drapieżny "Wild and Free", gdyż mimo kapitalnych partii gitar oba nie posiadają zapadających w pamieć refrenów, a to na heavy metalowej płycie grzech największy. Oczywiście o porażce nie może być mowy, to dalej bardzo dobre i nieźle kopiące dupsko utwory, po prostu lekko odstają od pozostałego materiału.

Mega niespodzianka czeka Was za to w "Metal Through and Through", brzmiącym miejscami jak najprawdziwszy Manowar!! Nawet Tim śpiewa tu mocno pod Adamsa. W całym kawałku sporo dzieje się ciekawego, obok hymnicznych fragmentów, mamy też dużo rasowego wymiatania, z kapitalnymi pojedynkami gitar na czele. Płytę kończy rozbudowany "Return of the Sentinel", mocny riffowiec, który jednak posiada bardzo fajną klimatyczną końcówkę. 

Album zadowoli chyba każdego, nie tylko fanatyka Priest, bo to po prostu kapitalny heavy metalowy wygar. Potężnie brzmiący i dynamiczny, ale zarazem mocno urozmaicony i nie zapominający o odpowiedniej dawce nośnych melodii.

Ocen 5/6 (oczko w dół za zbyt kurczowe trzymanie się stylu Judas Priest)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)