Recenzja: Evil - Ride To Hell (2021)


Dawno mnie tu nie było, ale brak czasu i wrodzone lenistwo nie pozwoliły mi na skrobnięcie czegokolwiek w ostatnim czasie. Niedawno jednak wpadło kilkanaście płyt do kolekcji, był więc pretekst do ruszenia zakurzonej klawiatury ;)

Na pierwszy ogień leci duński Evil. Ja wiem, może i dziwnie pisać reckę składaka, jednak zespół to dla mnie szczególny, mimo naprawdę niewielkiego dorobku.

Panowie zapisali się złotymi zgłoskami w historii przede wszystkim EPką "Evil's Message", wydaną w 1984 roku i zawierającą raptem 5 kawałków. Wydawnictwo w oryginale jest łakomym kąskiem dla kolekcjonerów, nie dziwię się wcale, gdyż oprócz niskiego nakładu zawiera naprawdę kapitalną porcję rasowego, surowego jak stal heavy metalu. Album wydany po latach, "Shoot the Messenger" z 2015 roku, mimo że ze wszech miar udany, nie wywołuje u mnie szczególnie wielkich ciarek na plecach...

Przez lata marzyło mi się, aby zespół udostępnił wreszcie nagrania z demosów i z jedynej kasety live, nagranej w połowie lat 80-tych. Marzenie się ziściło, jednak nie wygląda ono tak różowo jak wyglądać powinno...

Zacznę od tego, że forma wydania "Ride to Hell" jest straszliwie mizerna. Co prawda nie widziałem wydania winylowego, ale moja wersja CD wygląda jak pirat pamiętający czasy stadionu dziesięciolecia. Ok, może nie to jest tu najważniejsze, ale jednak takie wydawnictwo aż prosi się o pokaźny booklet, z dołączoną masa starych, nigdy nie publikowanych fotek. Owszem, jakieś fotki tu są, nawet 11 sztuk, ale umieszczenie ich na jednej stronie dwustronicowej wkładki, sprawia że do oglądania bez lupy lepiej nie podchodzić...

Dobra, a jak jest z muzyką ?? Duuuużo lepiej. Co prawda jakość nagrań jest bardzo marna (chyba nikt sobie nie zawracał głowy poprawą dźwięku), ale ich wielka wartość historyczna jest niezaprzeczalna. 

Na pierwszy ogień idą 3 kawałki z dema wydanego w 1983 roku. Są to "Evil" i "Son of a Bitch" (dobrze znane z lepszych wersji z EPki) oraz prawdziwa wisienka na torcie - "Ride to Hell", chyba najlepszy kawałek tego zespołu w ogóle. Do tej pory zachodzę w głowie czemu tak świetny song nie znalazł się wcześniej na żadnym oficjalnym wydawnictwie. Główna melodia po prostu powala, od razu wwierca się w mózg i zostaje tam na zawsze, coś pięknego. Brzmienie nagrań typowe dla podziemnego demosa, więc nie będę się tu szczególnie czepiał. Pozostałe 5 kawałków znane są już z koncertowej kasety Video (ok, znane to za dużo powiedziane hehe), wydanej w 1985 roku. To kolejny prawdziwy skarb, gdyż utwory te także nie zostały umieszczone wcześniej na innych płytach bandu. Tu mamy je dodatkowo w ognistych, pełnych energii wersjach (rozpędzone "Always Be Behind", "Kill Your Woman in Bed" i "Where You Belong"), czy też bardziej leniwych, ale zawierających w sobie duży ładunek scenicznej improwizacji i luzu (pełne solówek "Control Yourself" i "Loser"). Wszystkie kawałki mogłyby być ozdobą niejednej klasycznej płyty lat 80-tych. Tym większa szkoda, że nie dane było im zaistnieć w epoce. Ok, ja wiem, że może i czasem dźwięk gdzieś ucieka, a wszystko brzmi płasko, jednak za same basowe wygibasy naprawdę warto tego posłuchać. Basista został tu też najbardziej wyeksponowany w miksie, dzięki czemu jego ciągle słyszalny puls sporo wnosi do tych kompozycji.

Mimo niewątpliwych plusów "Ride to Hell" to wydawnictwo raczej tylko dla totalnych maniaków starego heavy, resztę na pewno odstraszy wspomniane kulawe brzmienie i uboga poligrafia...

Ocena 5/6



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)