Recenzja: Iron Maiden - Fear of the Dark (1992)


Pamiętam jak dziś, było letnie popołudnie roku 1992. Biegałem sobie beztrosko po boisku za piłką, gdy nagle usłyszałem wołanie kolegi. Siedział w oknie stojącego obok domu i krzyczał do mnie, abym jak najszybciej podszedł, to puści mi coś zajebistego. Wiedziony wrodzoną ciekawością, podlazłem więc pod to okno i czekam. Kolega szybko załączył kasetę i przewinął kawałek. Włącza przycisk "Play". Coś nieśmiało zaczyna mruczeć w głośnikach. Na początku jakieś leniwie plumkanie, na tym podkładzie dość sennie brzmiący wokal. Po minucie takich dźwięków trochę się niecierpliwię, pytam co to takiego ??? Na co kolega odpowiada "poczekaj jeszcze chwilkę, zobaczysz". Czekam więc. Wokal nabiera powoli mocy i nagle znienacka atakują mnie fantastyczne melodie, grane unisono przez dwie gitary prowadzące. Momentalnie na całym ciele mam ciary wielkości Himalajów, a jeszcze wtedy bujne włosy, stają potężnego dęba. Już wiedziałem, że oto właśnie znalazłem swoją muzykę...

Tak blisko 30 lat temu wyglądało moje pierwsze spotkanie z Iron Maiden, dokładnie z niesamowitym utworem "Afraid to Shoot Strangers", z równie niesamowitej płyty "Fear of the Dark". Nie miałem wtedy pojęcia o istnieniu takiego zespołu. W tamtym czasie byłem dopiero na etapie przechodzenia z bycia fanem ABBY na ballady Metalliki z "Czarnego albumu" (dopiero chwilę później moje zainteresowania objęły również inne kawałki z tego wspaniałego albumu), a w niezwykle "ambitnej" prasie muzycznej jaką było Bravo, nie szukałem zdjęć Judasów czy Megadeth, a raczej Sandry i Kylie Minogue ;)

Ten przydługawy wstęp, miał na celu jedno. Pokazać Wam jak bardzo może wpłynąć na czyjeś życie jeden utwór !! Od tamtej pory nic już nie było takie jak dawniej. Stałem się wyznawcą muzyki metalowej i ta ogromna miłość do Niej trwa w najlepsze do dziś :) 

"Fear of the Dark" zespołu Iron Maiden przyniósł niezwykłą dawkę muzyki. Już otwieracz w postaci "Be Quick or Be Dead" daje nieźle po zębach i od razu wrzyna się głęboko w czaszkę. Niezwykle rozpędzony utwór, do dziś uważany za najszybszy w dyskografii Anglików. Zaraz potem uderza kolejny klasyk, czyli "From Here to Eternity", dla równowagi utrzymany tym razem w średnich tempach. Moment wejścia solówki zawsze rzuca mnie na kolana. Podobnych patentów (mocarnych wejść solowych) jest na albumie więcej, choćby w kawałku tytułowym (bez którego nie ma prawa odbyć się koncert zespołu) czy we wspomnianym na wstępie "Afraid to Shoot Strangers". Kawałkowi warto poświecić trochę więcej uwagi. To co wyprawiają tu Panowie Dave Murray i Janick Gers po prostu powala. Śmiem twierdzić, że nigdy wcześniej nie zagrali tak porażających nut jak właśnie w tym wielkim utworze. Człowiek dosłuchuje go z rozdziawioną szczęką i jeszcze długo nie może dojść do siebie. A przecież to nie koniec wspaniałości. Trochę oddechu przynosi co prawda "Fear Is the Key" (gdzie słychać dźwięki bliskie ...Deep Purple), ale już w następującym po nim "Childhood's End" zespół ponownie wgniata nas w glebę za sprawą fenomenalnych solówek, granych (jakże by inaczej) unisono przez obu gitarzystów. "Wasting Love" przynosi z kolei niemałe zaskoczenie. Toż to najczystsza chemicznie ballada. Mało takich utworów w dorobku zespołu, a przecież to kolejny wspaniały song, z kolejnym oszałamiającym wejściem sola.

Mógłbym tak wymieniać wszystkie utwory, ale czy jest sens ?? No dobra, nie mogę się powstrzymać ;) Posłuchajcie takich "Judas Be My Guide" czy "Weekend Warrior". Cóż to za kapitalne rockery, pełne pasji i kapitalnych melodii. Sola znowu rzucają o glebę. "The Fugitive" masakruje świetnymi bębnami, no i oczywiście kolejnym genialnym popisem gitarowym w środku. Finał w postaci "Fear of the Dark" zostawia słuchacza z otwartą gębą na długo. Refren znają chyba wszyscy fani rocka, nawet ci dla których Maiden nie znaczy zbyt wiele. Uwierzcie mi, ta płyta to naprawdę potęga, gdzie nawet słabsze utwory ("Chains of Misery" i "The Apparition"), byłyby prawdziwą ozdobą niejednej płyty, jakiegokolwiek innego zespołu heavy metalowego.

Czy już wspominałem o solówkach ?? Pewnie tak, ale wspomnę jeszcze raz :) Są po prostu niesamowite !! To do tamtej pory najlepszy pod tym względem album Iron Maiden. Każdy, po prostu każdy utwór zawiera co najmniej jedno solo, które wyrywa z butów. Obaj wspomnieni wyżej gitarzyści zawsze potrafili zagrać tak, że sola zostawały mocno w pamięci, ale tu naprawdę przeszli samych siebie.

Jak zwykle pięknie pomyka bas Steva Harrisa (mistrz!!), a bębny Nico McBraina wyrywają trzewia. To chyba najlepiej nagrana perkusja w historii zespołu. Jest niesamowicie soczysta, cholernie czysta i piekielnie dynamiczna, po prostu poezja. Co niektórych fanów drażni trochę Bruce Dickinson, dalej eksplorujący tu manierę znaną z poprzedniego albumu ("No Prayer For The Dying"), na którym zaczął znacząco...chrypieć. Ja taką zmianę przyjmuję za wielki plus, dodało mu to bowiem jeszcze więcej charyzmy, zwłaszcza że przecież ciągle płuca ma potężne i kiedy trzeba potrafi zaśpiewa czysto i wysoko (choćby w "Wasting Love"). 

Produkcja krążka to kolejny majstersztyk. Jest podobnie jak przy bębnach - soczyście i czysto. Niektórym przeszkadza nieco cofnięcie riffów gitarowych, ale jak dla mnie tylko podnosi to wartość tego niezwykłego soundu. Brzmienie album jest naprawdę bardzo oryginalne. Spróbujcie znaleźć drugi podobnie brzmiący krążek, powodzenia ;) Dzieła dopełnia kolejna ikoniczna okładka, moja ulubiona w dorobku zespołu.

Podsumowując: "Fear of the Dark" to album WYBITNY. Każdy fan muzyki rockowej powinien po niego sięgnąć, na pewno nie będzie zawiedziony. W 1992 roku nikt nie wydał lepszej płyty w gatunku "Heavy Metal"!!!

Ocena 6/6 !! 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)