Recenzja: Doro - Angels Never Die (1993)


Doro Pesch, to niekwestionowana królowa heavy metalu. Gdy pod koniec lat 80-tych Warlock (pierwszy znaczący zespól Doro) wyciągał kopyta, nikt raczej nie przypuszczał, że ta śliczna i mega sympatyczna Niemka, mocno złagodzi swoją muzykę w przyszłości. O ile jeszcze pierwszy solowy album ("Force Majeure") utrzymany był w duchu nagrań Warlock (pierwotnie miał to być album własnie tego zespołu, ale pojawiły się problemy z prawami do nazwy), to od kolejnego albumu do muzyki Dorotka przemycała coraz więcej hard rockowych brzmień. Kwintesencją tego były krążki "True at Heart" (cudeńko!!) i omawiany dziś "Angels Never Die". To właśnie ten album upodobałem sobie szczególnie, choć przyznać trzeba, że wśród fanów jestem raczej w mniejszości. To nie był dobry okres dla klasycznych dźwięków (1993 rok), modne były inne style. Myślę, że to dlatego właśnie ten album przepadł i nawet dziś (kiedy od dawna taka muzyka jest znowu na czasie) mało kto wypowiada się o nim pozytywnie. Tymczasem jest to fantastyczna wręcz mieszanka melodyjnego heavy z hard rockiem granym trochę na modłę amerykańską (czyli bardziej komercyjnym). Większość solowych albumów wokalistki jest mocno nierówna. Przy "Angels Never Die" nie ma tego problemu. Wszystkie kompozycje to prawdziwe strzały w pysk. Nie ma tu wypełniaczy, żadnych zbędnych kawałków, wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Już pierwszy kawałek "Eye On You" dobrze pokazuje co nas czeka dalej. Mocny, rwany riff, rytmiczna perka, zadziorny śpiew Doro. Refren od razu trafia do głowy. I tak właśnie jest przez cały krążek. Pełno tu zadziornych riffów, melodyjnych solówek i wyjątkowego śpiewu Dorotki. Wszystkie utwory, niezależnie od tego czy będą to mocne rockery (np. fenomenalny "Bad Blood" czy hiciarski "Cryin'", który spokojnie mógłby trafić na którykolwiek krążek Kiss), czy też kapitalne ballady ("So Alone Together", "Enough for You", "Don't Go" czy zaśpiewany po niemiecku piękny "Alles ist gut"), każdy zawiera fantastyczny i mocno wpadający w ucho refren. Słucha się tego po prostu wybornie. Z muzyki bije niesamowity luz i spontaniczna energia. Idealnym tego przykładem jest też kawałek "Last Day Of My Life", mocno podszyty...bluesem !! 

"Angels Never Die" to wymarzony krążek na imprezę rockową lub do jazdy samochodem. To także doskonała płyta do pierwszego kontaktu z twórczością Doro. Po odsłuchu każdy zostanie Jej fanem :) 

Ocena 6/6



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: Smoulder - Violent Creed Of Vengeance (2023)

Recenzja: Scream Maker - "Land of Fire" (2023)

Recenzja: Saxon - Carpe Diem (2022)